[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kosmopolitycznych - zapewnił ją sucho.
- %7łycie tutaj jest inne - przyznała spokojnie. - W każdym razie zapisałam się do Bullington College i
po ukończeniu studiów pracowałam tam przez pewien czas jako wykładowczyni na wydziale
socjologii. Mieszkałam wtedy w miasteczku akademickim. Chciałam być normalna, rozumiesz?
- Normalna? - zdziwił się Caleb.
- Uważam, że wszyscy młodzi ludzie się buntują przeciwko wychowaniu i stylowi życia, w jakim
dorastali.
Dzieciaki, które opuszczają konwencjonalne środowisko klasy średniej, chcą być wolne. Chcą łamać
zasady.
- A ty?
- Ja? - Serenity skrzywiła się. - Może mi nie uwierzysz, ale ja marzyłam o zasadach. Wychowałam
się bez rutyny i dyscypliny, więc całkiem naturalnie ciągnęło mnie do świata, w którym ludzie robią
wszystko w odpowiednim czasie, gdzie można do pewnego stopnia polegać na określonym porządku.
W świecie, w którym ludzie planu ją swą przyszłość, a nie żyją chwilą. Wydawało mi się, że chcę
żyć w takim środowisku, gdzie ludzie mają regularny czas pracy, a nie czekają na natchnienie i zapał.
- Rozumiem.
- Chciałam mieć konto w banku - kontynuowała Serenity, zadziwiona własnymi młodzieńczymi
ambicjami. - Chciałam mieć takiego mechanika samochodowego, który nie próbowałby naprawić
pompy wodnej za pomocą medytacji i odmawiania mantry. Marzyłam o udanej karierze
akademickiej, zakończonej emeryturą.
- I co?
- I odkryłam, że banki dają bardzo niskie oprocentowanie, że mechanicy, którzy nie wyśpiewują
mantr, wcale nie są lepsi od tych, którzy to robią, że drabina do kariery akademickiej ma bardzo
śliskie szczeble i że nikt nie może już liczyć na spokojną emeryturę.
Caleb napił się herbaty.
- Wiele się nauczyłaś.
- Aha. A lekcją, którą pojęłam najlepiej, było zrozumienie, że w żaden sposób nie przystaję do tego
tak zwanego normalnego świata. Och, pewnie że mogę się w nim znalezć na krótko, ale nie jestem
szczęśliwa, gdy to trwa dłużej. Urodziłam się w małym, ekscentrycznym środowisku na odludziu i w
nim zawsze się będę czuła najlepiej.
- Uważasz, że pasujesz do Witt s End? - zapytał Caleb.
- To mój dom. Ludzie mnie tu znają. Rozumieją mnie i akceptują taką, jaka jestem. My wszyscy tutaj
jesteśmy bardzo tolerancyjni dla siebie i naszych dziwactw.
- Czyżby?
Serenity wyczuła jego ironię.
- Wierz mi lub nie, ale nikt by tutaj nawet nie mrugnął powieką na wieść o tym, że ktoś pozował nago
do artystycznych fotografii.
Caleb ostrożnie odstawił filiżankę na pięknie wypolerowany stół, który Julius Makepeace zrobił
własnymi rękami.
- Ale potrzebujesz kogoś z mojego świata, żeby urzeczywistnić projekty założenia firmy, prawda?
- Myślałam, że tak. - Serenity zmrużyła oczy. - Ale teraz nie jestem już taka pewna.
- Zrozum, dziewczyno, że jestem ci potrzebny. Jeśli zaczniesz sama decydować, to stracisz każdy
grosz, który władowałaś w tę firmę.
Serenity pomyślała, że co za dużo, to niezdrowo.
- Nie jestem głupia. Może niedoświadczona, ale na pewno nie głupia.
Caleb spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Zgadzam się. Ale nie masz doświadczenia w tej branży. Musisz się jeszcze wiele nauczyć, młoda
damo.
- I ty mnie tego nauczysz?
- Na to wyglÄ…da.
- Niezależnie od tego, czy będę chciała wziąć lekcje czy nie?
Caleb wyciągnął nogi przed siebie, wygodnie oparł się w fotelu i popatrzył na nią spod na wpół
przymkniętych powiek.
- Zgodnie z tym, co ci powiedziałem przed kilkoma minutami, mam reputację człowieka
dotrzymującego pewnych zasad i nie mam zamiaru dopuścić do tego, byś zniszczyła mi opinię.
W tym momencie Serenity poczuła iskierkę wątpliwości i rodzące się podejrzenie, że Caleb nie
wyjawił jej swoich prawdziwych motywów, ale jednocześnie nie mogła sobie wyobrazić żadnego
innego sensownego powodu jego obecności w Witt s End.
- Czegoś mi tu brakuje - powiedziała w końcu. - Prawdopodobnie nie pomyślałam o finansowym
aspekcie całej sprawy.
- Co masz na myśli?
- Być może jesteś skłonny przymknąć oko na moją skandaliczną przeszłość ze względu na zyski, jakie
masz zamiar wyciągnąć z mojej firmy. Mam rację?
Caleb zacisnÄ…Å‚ usta.
- Możesz to bliżej wyjaśnić?
- Uważam, że masz spory tupet, skoro traktujesz mnie w taki sposób tylko dlatego, że pozowałam
nago do zdjęć, a sam kierujesz się tak niskimi pobudkami. Przyganiał kocioł garnkowi.
- O moich motywach możesz sobie myśleć, co ci się żywnie podoba - odpowiedział Caleb
lodowatym tonem.
- Mogę cię tylko poinformować, że zyski, jakich się spodziewam po tym interesie, nie zostaną nawet
zauważone przez moich księgowych.
- Aha! Założę się, że to samo mówił niejeden sprytny doradca finansowy dzisiejszym milionerom.
- Dobrze, proponuję, żebyśmy się zgodzili, że się nie zgadzamy w tej kwestii - ugodowo skwitował
jej wypowiedz. - Spróbujmy spojrzeć na nasz związek z innego punktu widzenia.
- Nie łączy nas żaden związek - szybko odpowiedziała Serenity.
- Nie?
- Nie. - Zaczerwieniła się na wspomnienie pocałunku w kancelarii Caleba. Z wyrazu jego oczu
zorientowała się, że on także o tym pomyślał. - Przyznaję, że był taki moment, kiedy przyszło mi do
głowy, że może zaistnieć, ale się myliłam. Cóż, ja i ty jesteśmy...
- yle mnie zrozumiałaś - przerwał jej Caleb. - Nie mówiłem o związku osobistym, chodziło mi o
partnerstwo w interesach.
- Och. - Serenity miała purpurowe policzki.
- Proponuję, żebyś przestała podchodzić do tej sprawy tak osobiście i zaczęła myśleć w kategoriach
interesu.
- Czy to jest lekcja numer jeden?
- Owszem.
Serenity wiedziała, że Caleb kłamie. Czuła, że pomimo tej całej gadaniny o interesach przyjechał
tutaj z przyczyn osobistych. Być może reputacja rzeczywiście miała dla niego tak wielkie znaczenie,
choć trudno jej było zrozumieć, w jaki sposób utrata jednego drobnego klienta z Witt s End w stanie
Waszyngton mogła mu w jakikolwiek sposób zaszkodzić.
Z drugiej jednak strony, Caleb był wręcz przepojony chłodną dumą. Należał do tych ludzi, dla
których pewien poziom i reputacja były bez wątpienia sprawami pierwszej wagi. I choć z pewnością
nie dbał o to, co sobie ludzie mogą o nim pomyśleć, to niesłychanie dbał o to, by nie naruszyć
własnego kodeksu zasad.
- No to zobaczmy, czy ją dobrze zrozumiałam - powiedziała Serenity. - Sedno sprawy polega na tym,
że chcesz wywrzeć na mnie stanowczy nacisk, bym cię zaakceptowała jako doradcę, i to tylko w tym
celu, żebyś nie naruszył swoich zasad. Zgadza się? Caleb zawahał się.
- Powiedzmy, że jest to praktyczne spojrzenie na całą sytuację.
Serenity wzruszyła ramionami.
- Dobra, wygrałeś. Odejdz więc i zbuduj mi wysyłkowe imperium.
Caleb nawet nie drgnÄ…Å‚ w fotelu.
- To nie będzie takie proste.
- Bzdura. Dla człowieka z twoimi zdolnościami to pestka.
Prawdopodobnie postarasz się, by firma ruszyła w najbliższy wtorek. Zadzwoń do mnie, jak będziesz
gotowy.
- To jest wspólne przedsięwzięcie, Serenity.
- Będziesz mi musiał wybaczyć, bo nie czuję się w tej chwili szczególnie zdolna do współpracy. I w
dodatku mam mnóstwo innych spraw na głowie. W końcu nie co dziennie potykam się o zwłoki
sÄ…siada.
- Sąsiada, który ci zrobił zdjęcia użyte do szantażu - zaznaczył z uporem. - Trudno go nazwać
prawdziwym przyjacielem.
- Ambrose był moim przyjacielem - powiedziała cicho Serenity. - I tak właśnie chcę o nim myśleć.
- Pomimo faktu, że to on mógł stać za tym szantażem?
- Jeśli to on był szantażystą, to musiał mieć swoje powody. Być może zrobił to w akcie rozpaczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl