[ Pobierz całość w formacie PDF ]

95
Marek Hłasko  Sowa, córka piekarza
kiedy otrzezwieli, Warszawa skapitulowała. a wtedy Wuj Józef postanowił nie iść do niewoli
niemieckiej, lecz opuścić miasto wraz z ludnością cywilną i dnia trzeciego pazdziernika
wyruszyli z Warszawy. Wuj Józef niósł na plecach olbrzymi obraz świętego Franciszka z
Asyżu, przedstawiający scenę karmienia gołębi przez świątobliwego męża, podczas gdy
towarzyszący mu żołnierz dla kontrastu niósł olbrzymi staroświecki gramofon o olbrzymiej
miedzianej trąbie. Niemcy, zobaczywszy dwóch kompletnie pijanych osobników niosących tak
dziwne akcesoria, machnęli na nich ręką i w ten oto sposób Wuj Józef opuścił płonące
miasto, lecz nie danym mu było odrzucenie oręża.
Kiedy Rosjanie wkroczyli, Wuj Józef przypomniał sobie o jakichś ludziach, którzy winni
mu byli pieniądze, i wyruszył na dworzec, a tam spotkał był milicjanta konwojującego
więznia i z nudów wdawszy się z nim w pełną powagi rozmowę, dowiedział się, iż milicjant
konwojuje więznia do tego samego miasta, do którego podążał Wuj. Pociąg nadszedł; Wuj
Józef miał przy sobie niezbędne zapasy spirytualiów i nad ranem wszyscy trzej wysiedli w
znakomitych humorach, przy czym najbardziej wesołym okazał się więzień, którego właśnie
miano wieszać za fakt kolaboracji z Niemcami; wymieniono grzeczności i rozstali się w
pocałunkach.
Wuj Józef wyruszył na poszukiwanie swoich dłużników, lecz życzliwi ludzie poinformowali
go, że nikt z nich nie przeżył wojny, tak więc zgnębiony Wuj wrócił na dworzec, gdzie spotkał
swego druha podróży - milicjanta, który w międzyczasie odprowadził był więznia i teraz
oczekiwał pociągu do Warszawy. Obaj panowie znów wdali się w pełną serdeczności
rozmowę, rozważając możliwość zabawienia się butelką, co okazało się trudne; milicjant
pieniędzy nie potrzebował, gdyż odbywał podróż w mundurze; Wuj Józef należał do ludzi
obdarzonych prostym myślenia sposobem i pomysł jego o tyle był genialny, jak i zwykły;
kupiono niezbędne spirytualia i skonsumowano ,je, po czym milicjant skuł swoją dłoń z
dłonią Wuja i wsiedli do pociągu w charakterze więznia i konwojującego go strażnika;
oswobodzenie nastąpić miało w klozecie dworca Warszawa Główna.
Milicjant szybko zasnął, a Wuj Józef pogrążył się w rozmyślaniach, patrząc przez okno na
białe drzewa styczniowym skute mrozem i noc mijała mu na myślach społeczno
filozoficznych, których ciągłość przerwało wejście trzech młodych ludzi; młodzieńcy,
obrzuciwszy spojrzeniem Wuja Józefa i skutego z nim milicjanta, zapytali Wuja, czy jest
zbrodniarzem politycznym, czy pospolitym, na co Wuj Józef wyniośle i z pewnym
rozdrażnieniem odparł, iż tylko ze względu na ich młody wiek me bierze tego pytania za
obrazę, a młodzi ludzie znów spojrzeli po sobie i jeden z nich rzekł:
- Niech pan poczeka do najbliższej stacji.
Kiedy pociąg zatrzymał się, młodzi ludzie dobywszy broni za
strzelili milicjanta, po czym uprowadzili z sobą Wuja; byli to członkowie organizacji
podziemnej walczącej przeciw komunistom i w ten sposób Wuj Józef sięgnął po oręż, a dnia
któregoś uciekł i dostał się w podwójny ogień; z jednej strony poszukiwali go komuniści,
aby stracić go pod zarzutem kontrrewolucji; druga strona wydała na niego wyrok śmierci za
dezercję i zdradę. Wuj Józef tułał się po lasach przez czas jakiś, żywiąc się korzonkami i
mchem, aż wreszcie spotkał kobiet, która postanowiła go ukryć, a po dwóch latach bo-
jowników podziemia wybito ogłoszono amnestię dla więzniów politycznych; Wuj Józef
ujawnił się - i oto znów był z nami; brodaty, z nową żoną i zaiste nic w tym nie byłoby
dziwnego, gdyby nie fakt, że kobiety ratujące mu życie zawsze były ładne i młodsze
przynajmniej o lat dwadzieścia od żony Wuja. Wysłuchaliśmy tej opowieści; po czym Wuj
pozwolił nam podnieść się z kolan i wszystko dawnym poszło trybem.
O nim myślałem teraz, wiedząc, iż jutro pójdę pożegnać się z nim, jeśli w międzyczasie
nie stanie się z nim coś, co znów pozwoliłoby jakiejś kobiecie na złożenie życia w ofierze dla
ojczyzny i Wuja; a co było możliwe.
96
Marek Hłasko  Sowa, córka piekarza
Rano znów pojawił się ból i jadąc do kardiologa, musiałem zatrzymać samochód dwa razy
i odpoczywać, nie chcąc brać nitrogliceryny, aby doktór mógł lepiej zorientować się w
obecnym stanie mego serca. Doktora znałem; był ojcem mej koleżanki szkolnej i przyjął
mnie od razu.
- Jak dawno cierpi pan na anginę pectoris? - zapytał. - Od dwudziestego dziewiątego roku
życia. ' - I miał pan już dwa zawały serca?
- Ostatni przed ośmioma miesiącami.
- Zrobimy jeszcze jeden elektrokardiogram - powiedział profesor. - Tym razem z
obciążeniem. - Przerwał i w okno patrząc rzekł: - Niech pan, proszę, spojrzy na to drzewo.
Jeszcze dużo zielonych liści. - Odwrócił się ku mnie. - Muszę pana uprzedzić, że trzeci
zawał serca jest zwykle najniebezpieczniejszy powiedział. - Ale to nie stanowi oczywiście
reguły.
- Wiem, panie profesorze - powiedziałem, a on znów odwrócił się i patrzył przez okno, a
ja nie mogłem mówić, gdyż zmęczyło mnie robienie przysiadów; wreszcie podszedł do
aparatu i odczytał rolkę elektrokardiogramu.
- Niech pan stara się używać jak najmniej nitrogliceryny powiedział. - To pana skończy
szybciej, niż pan myśl. Pod wpływem działania nitrogliceryny naczynia wieńcowe
rozszerzają się gwałtownie i wtedy atak dusznicy bolesnej przechodzi. Ale serce nie jest,
niestety, zrobione z gumy.
- Jaka jest pańska rada? . .
- Leczenie szpitalne. Trzy, może cztery miesiące. Być może, iż porządne leczenie
kliniczne odwlecze zawał.
Włożyłem już koszulę i zawiązałem krawat; siostra pobrała mi krew z żył, a on obracał w
ręku probówkę, oceniając gęstość krwi; po czym wzruszywszy ramionami oddał siostrze
probówkę i znów odwrócił się ku oknu.
- Pan profesor użył określenia  odwlecze"?
- Nic jest wcale powiedziane, że trzeci zawał musi nastąpić. - Byłbym jednak wdzięczny,
gdyby pan profesor odwrócił się ku mnie - powiedziałem. - Jak długo jeszcze?
- Tego me można przewidzieć - powiedział. - Ale pan jest ciężko chory. I oczywiście
musi pan być przygotowany na wszystko.
- Wolę powiedzieć, że jestem przygotowany na nie - powiedziałem.
Wyszedłem ze szpitala i pojechałem do garażu, a tam, omywszy samochód i odłączywszy
akumulator, ustawiłem go na klockach i patrzyłem przez chwilę na długą, białą maskę
przepasaną dwoma skórzanymi pasami, a potem taksówką pojechałem do Weroniki i
spotkałem ją na schodach. .
- Wróć - powiedziałem. - Muszę z tobą pomówić. - Mam zamówioną kolejkę u fryzjera.
- Wróć - powtórzyłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl