[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Callum, ty chyba nie uważasz na serio...
- .. .ale za każdym razem mówiłem sobie, że to tylko pogorszy sprawę.
Siedzieli pochyleni ku sobie, każde z ponurą, zaciętą miną. Nie chcieli,
by ich słyszano, więc starali się mówić cicho, lecz ich głosy były zbliżone
raczej do pisku niż do szeptu.
- No nie, nie mogę tego słuchać! - Megan aż gotowała się w środku. - To
ja rzuciłam się na ciebie jak...
Przerwał jej, nie zwracając uwagi na to, co powiedziała.
- Bałem się, że każde przeprosiny będą za płytkie...
- Przez cały czas byłam tego świadoma i właśnie z tym nie mogę sobie
dać rady.
Każde z nich prowadziło swoisty monolog.
- Ale wiem, że postąpiłem nie tak, jak trzeba. Wykorzystałem cię...
RS
49
- Po prostu cię uwiodłam.
- Spójrzmy prawdzie w oczy: uwiodłem cię.
Dwa ostatnie zdania wypowiedzieli równocześnie, po czym nagle
ucichli. W zacietrzewieniu nawet nie zauważyli, o czym każde z nich mówi.
Dopiero teraz zaczynało docierać do nich znaczenie słów, które przed
chwilą padły.
- Dajże spokój! - Callum pierwszy przerwał milczenie. -Czy wyobrażasz
sobie, że zabrałbym cię do domu, nie mając na to ochoty? W tamtej sytuacji
to ja pociągałem za sznurki i powinienem być wystarczająco
odpowiedzialny...
- Czyli teraz będziemy się licytować, tak? - uniosła się Megan. - Kiedy
chodzi o władzę, panowanie nad sytuacją, od razu chcesz wygrać.
- Wcale nie, tyle że ty byś chciała, żebym spokojnie słuchał, jak bierzesz
na siebie całą winę za noc, której wspomnienie budzi w tobie wstręt i...
- Wstręt? O czym ty mówisz? - wymamrotała. - To była najpiękniejsza
noc w moim życiu.
- Najpiękniejsza noc! - powtórzył gorzko i nagle spojrzał na nią jak
rażony gromem. - Co? Hmm. To była też moja najpiękniejsza noc, jeśli
chcesz wiedzieć.
- Jakieś konsylium, jak widzę? - zawołał tubalnie Rob Baxter,
podchodząc i otaczając każde z nich ramieniem. - A może wy tu sobie
flirtujecie po godzinach?
- Co za głupstwa! - mruknął Callum.
- W takim razie to była kłótnia - stwierdził radośnie Rob. - Od razu was
zobaczyłem, ale hałas tu taki, że nie mogłem usłyszeć, o co wam idzie.
Szkoda. Ależ jestem wykończony!
Wiele by dali za to, żeby sobie poszedł, ale nie zanosiło się na to. Rob
najwyrazniej wracał z dyżuru, o czym świadczyły zaczerwienione oczy.
Nadmierne podniecenie brało się ze zmęczenia i było jasne, że nie zostawi
ich, dopóki nie wypije przynajmniej jednego piwa i się nie wygada.
Callum zrobił niewyrazny gest, który mógł uchodzić za zaproszenie,
spojrzał na Megan - i obydwojgu zachciało się śmiać. Myśleli o swojej
kłótni. To było absurdalne - walczyć o to, kto jest winny. Czyżby każde z
nich się pomyliło co do intencji drugiej strony?
Megan przemknęło przez myśl, że może gdyby zaczęli od nowa... lecz
szybko skarciła się za te rojenia. Trzeba być realistką. To była przygoda na
RS
50
jedną noc. Po upływie dwóch lat i wszystkich afrontach, jakie mu robiła,
Callum na pewno już nie jest nią zainteresowany.
- Megan, hop, hop! - Rob zamachał jej ręką przed oczami, bo się
zamyśliła, a on chciał złożyć zamówienie.
- Nie wiem, co mam wziąć - rzekła niepewnie. - Cokolwiek. Może piwo.
PoproszÄ™ to samo, co ty.
Callum też zdecydował się na piwo. Kiedy Rob rozmawiał z barmanem,
wymienili niepewne uśmiechy.
- Wracając do tych zwodniczych symptomów - Callum zwrócił się do
niej jak gdyby nigdy nic - zdaje się, że obydwoje daliśmy się nabrać?
- Chyba tak.
- W takim razie proponuję, żeby każde z nas przyjęło uniżone
przeprosiny drugiej strony i zostawiło sprawę w spokoju.
- To... brzmi całkiem rozsądnie.
- Jeżeli nie przyjmiemy tego rozwiązania, zadziobiemy się na śmierć, a
chyba nikt nie potrzebuje...
- ...takich dramatycznych rozwiązań.
- Właśnie. To co, zgoda?
- Noo... zgoda.
Tyle było w tym wszystkim niedopowiedzeń... Megan nie wiedziała lub
może nie chciała wiedzieć, co kryje się za tym całym szyfrem. Gdy trzy
piwa pojawiły się na barze, Rob ożywił się i pierwszy chwycił za szklankę.
- No, jak tam twój domek dla słoni? - zwrócił się do Calluma.
- Roboty skończone, wygląda jak miła wiejska chałupka - odparł ten z
pewnym ociÄ…ganiem. - TrochÄ™ gorzej mi idzie z drugim budynkiem.
- Chapnałeś więcej, niż możesz zjeść?
- To było oczywiste od początku - uśmiechnął się Callum
- ale ja lubię trudne rzeczy. Tyle że trochę tam przykro pracować
samemu po zmroku, zwłaszcza teraz, gdy zbliża się zima.
- Dom, w którym straszy?
- Właśnie, chociaż straszą głównie wytwory mojej wyobrazni. Ludzie,
którzy tam mieszkali, nie byli chyba zbyt szczęśliwi, i ta atmosfera mi się
udziela.
- Wez sobie jakichś pomocników, radzę ci - zasugerował Rob, ziewając.
- Ludzie chętnie by się zgodzili.
- A ty byś się zgodził?
RS
51
- Ja nie, ale ja jestem egoistą. Wolny czas poświęcam wyłącznie na
oglądanie piłki nożnej w telewizji. Poza tym nie umiem kłaść tapet ani
nawet wbić gwozdzia.
Megan śledziła tę rozmowę, nie rozumiejąc, o co chodzi. Co to za domek
dla słoni? Czy to jakiś dowcip? Rob zauważył jej zdumioną minę.
- To ty nie znasz mocarstwowych planów tego faceta?
- Nie - odparła, myśląc, że przez dwa lata robiła wszystko, by nie słyszeć
nic, co dotyczyłoby Calluma.
- Kupił tę wielką wiktoriańską budę, wiesz, o którym domu mówię.
Callum to prawdziwy chirurg: chce utrzymać przy życiu nawet coś, co jest
kompletną ruiną. Moim zdaniem lepiej byłoby wysłać tam buldożer, ale on
się uparł, żeby to odrestaurować.
- Ktoś musiał to zrobić - mruknął Callum.
- Nikt nie musiał. Można było wszystko zrównać z ziemią.
- Szkoda domu.
- Jest okropny!
- Nie będzie, jak skończę roboty.
- Przykro mi, ale ten budynek nawet po remoncie będzie wyglądał na
pomysł chorego umysłowo architekta. To połączenie zamku Ludwika
Bawarskiego z wozem cyrkowym.
- Masz rację, i to mi się podoba. - Callum nie dawał się sprowokować.
- To brzmi bardzo ciekawie - włączyła się Megan, zaintrygowana.
Wiedziała nie od dzisiaj, że piękno czasami trudno oddzielić od brzydoty.
Wystarczy spojrzeć na męską, trochę dziką twarz Calluma...
- Bo to jest ciekawe - zgodził się Rob. - W głębi duszy podziwiam
naszego kolegę, że się tym zajął.
- Co cię do tego skłoniło?
Wypite piwo ośmieliło ją trochę, na szczęście nie w ten sam sposób, co
dwa lata temu. O nie, teraz nie popełniłaby już tych samych błędów.
- Uznałem, że warto ocalić tę chałupę. - Callum przysunął się bliżej, tak
że prawie dotykał jej ramieniem. - Czasami przejeżdżałem tamtędy, kiedy
nudziła mi się normalna trasa z mojego dawnego mieszkania do szpitala.
Pewnego dnia zobaczyłem tabliczkę, że dom jest na sprzedaż. Od razu
pomyślałem, że ma wspaniałą lokalizację i można z niego zrobić istne
cacko. Umówiłem się z agentem, obejrzałem wszystko, zresztą w
towarzystwie całej gromady ludzi, po których od razu widziałem, że nie
RS
52
kupią. Sam jednak też miałem za mało pieniędzy, więc postanowiłem
poczekać.
- No i co? - zapytała Megan.
- No i mijały miesiące, chętny na dom się nie znalazł, zielska w ogrodzie
rosły coraz wyższe, a agencja dawała nowe ogłoszenia - z coraz niższą ceną.
Pomyślałem, że jak spuszczą jeszcze ze dwa tysiące funtów, to kupię.
- Spuścili? - Megan nie czekała na koniec opowieści.
- Jak widzisz.
- Mógłbyś wywiesić ogłoszenie w szpitalu, na pewno znalezliby się
pomocnicy za symboliczną dniówkę, jedzenie i piwo - zasugerował Rob.
- Niby masz rację, ale nie chcę, żeby kręcili mi się tam obcy ludzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl