[ Pobierz całość w formacie PDF ]
księżycowego cienia otaczającego pustą dolinkę wybraną przez siostry na praktykowanie
szpitalnictwa dobiegł ich jakiś głos.
40
- Przykro niweczyć tak miło zaczęty romans, ale muszę spełnić ten smutny obowiązek.
Z cienia przed nimi wynurzyła się siostra Mary. Jej wspaniały habit z wyszytą różą powrócił do
prawdziwej postaci całunu. Spod fałdów kaptura wyglądało pomarszczone i obwisłe oblicze z parą in-
tensywnie patrzących czarnych oczu, które przypominały zgniłe daktyle. Poniżej lśniły cztery wielkie
kły.
Na zmumifikowanym czole siostry błyszczały dzwonki... ale nie Ciemne Dzwonki, pomyślał Roland.
Właśnie.
- Odsuń się - powiedziała Jenna. - Albo sprowadzę na ciebie can tam.
- Nie- odparła siostra Mary, podchodząc bliżej.- Nie sprowadzisz. Nie oddalą się tak bardzo od
gromady. Możesz sobie dzwonić do upadłego, a i tak nie przyjdą.
Jenna próbowała, kręcąc głową jak szalona. Ciemne Dzwonki zabrzmiały przenikliwie, lecz tym
razem w ich melodii zabrakło tej harmonii, która wcześniej koiła umysł Rolanda. Doktorzy, czy can
tam, jak nazywała żuczki Wielka Siostra, nie pokazali się.
Uśmiechając się jeszcze szerzej (Rolandowi przyszło do głowy, że gdy eksperyment wciąż jeszcze
trwał, siostra Mary nie była do końca pewna, czy doktorzy się nie pojawią), trupia zjawa zbliżyła się
do nich. Nie tyle szła, ile raczej płynęła tuż nad ziemią. Spojrzała na Rolanda.
- Odłóż to - powiedziała.
Roland spojrzał w dół, na swoją dłoń. Trzymał w niej jeden z rewolwerów. Nie pamiętał nawet, kiedy
go wyciÄ…gnÄ…Å‚.
- O ile kula nie została pobłogosławiona lub skąpana w świętej krwi, wodzie czy nasieniu, nic nie
może nam zrobić. Ja sama jestem bardziej duchem niż istotą cielesną... chociaż materialnie niczym ci
nie ustępuję.
Obawiała się, że i tak spróbuje ją zastrzelić - Roland dojrzał to wyraznie w jej oczach. Ta broń to
wszystko, co masz, mówiło jej spojrzenie. Bez niej leżałbyś wciąż w namiocie, który wokół ciebie
rozsnułyśmy, uwięziony w pasach w oczekiwaniu na naszą chwilę rozkoszy. Nie strzelił zatem.
Schował rewolwery i rzucił się na nią z wyciągniętymi rękami. Siostra Mary krzyknęła, głównie z
zaskoczenia, nie pokrzyczała sobie jednak długo: Roland zacisnął palce na jej gardle i zdławił wrzask,
ledwo ten siÄ™ zaczÄ…Å‚.
Ciało siostry było obrzydliwe - nie tylko żywe, ale też jakby zmienne, próbujące uciec spod dłoni
Rolanda. Czuł, że porusza się jak ciecz, a gdy płynęło, napawało go nieopisaną odrazą. A jednak
rewolwerowiec zwarł palce jeszcze silniej, gotów wydusić z potwora całe życie. Nagle błysnęło
błękitnawo (nie z nieba, jak Roland zorientował się pózniej, raczej w jego głowie - pojedyncza
błyskawica, która całkiem pomieszała mu myśli) i coś odepchnęło jego ręce od siostry. Przez chwilę
niezbyt przytomnie patrzył na zagłębienia w jej skórze, szare, wilgotne ślady w kształcie jego dłoni.
Potem poleciał do tyłu, aż wylądował na plecach na piargu, uderzając przy tym głową o kamień, od
czego znów na chwilę pojaśniało mu przed oczami.
- Nie, piękny panie - powiedziała siostra Mary, uśmiechając się krzywo i obrzucając go pustym wciąż
41
spojrzeniem. - Nie udusisz mnie, a ja ukarzÄ™ ciÄ™ powoli za tÄ™ impertynencjÄ™: potnÄ™ ciÄ™ na sto ka-
wałków, by ugasić me pragnienie. Najpierw jednak zajmę się tą, co złamała śluby... i zabiorę jej te
przeklęte dzwonki.
- Chodz tu, a przekonamy się, czy potrafisz! - krzyknęła Jenna drżącym głosem i potrząsnęła głową.
Dzwonki zagrały szyderczo, prowokująco.
Mary przestała się uśmiechać.
- Jasne, że potrafię - sapnęła, otwierając szeroko usta. Blask księżyca zajrzał jej do paszczęki,
ukazując czerwone poduszeczki dziąseł najeżone kościanymi igłami zębów. - Potrafię i...
W górze coś warknęło. Z początku cicho, potem coraz głośniej, a po chwili przeszło we wściekłe
ujadanie. Mary obróciła się w lewo na sekundę przed tym, jak warcząca istota wyłoniła się zza skały,
na której stała. Roland dojrzał zaskoczenie malujące się na twarzy Wielkiej Siostry.
Coś rzuciło się na nią - ciemny kształt na tle gwiazd, z łapami wyciągniętymi jak u osobliwego
nietoperza - ale nim jeszcze stworzenie dopadło kobiety, uderzyło ją w piersi i wgryzło się w szyję,
Roland wiedział już, co to właściwie jest.
Padając pod impetem napastnika, siostra Mary krzyknęła przenikliwie, aż Rolandowi zadzwoniło w
głowie niczym po koncercie Ciemnych Dzwonków. Wstał, dysząc ciężko. Ciemna sylwetka rozdziera-
ła babę, oparłszy przednie łapy po obu stronach jej głowy, tylne zaś zagłębiwszy w klatce piersiowej
dokładnie tam, gdzie niegdyś widniała róża.
Roland złapał Jennę, która zastygła, patrząc z fascynacją na powaloną siostrę.
- Dalej! - krzyknął. - Zwiewamy, zanim i nas postanowi zagryzć! Pies nie zwrócił na nich uwagi.
Rozprawiał się wciąż skutecznie
z głową siostry Mary.
Jej ciało zdawało się jakoś zmieniać, chyba rozpadać, ale cokolwiek się z nim działo, Roland nie miał
ochoty tego oglądać. Wolałby też oszczędzić podobnego widoku Jennie.
Na wpół odeszli, na wpół zaś odbiegli na grań wzgórza, a gdy stanęli w blasku księżyca z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]