[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przecież on nic na tym nie zyskał!
- Nie, nie. Z tego punktu widzenia wszystko jest jasne. To po prostu taki facet,
co się musi wtrącać do cudzych spraw. Z tych, co to tak szalenie lubią załatwiać
sprawy swoich przyjaciół.
Było to rzeczywiście stanowisko typowe dla pana Crofta. To jeden z ludzi,
pomyślałem sobie, którzy robią tyle zamieszania w naszym życiu.
Zastaliśmy go w kuchni, siedzącego bez marynarki nad kubkiem gorącej kawy. W
małym domku unosił się niezwykle przyjemny zapach. Croft z ochotą porzucił swoje
czynności kulinarne, by pogadać z nami o morderstwie.
- Momencik! - zawołał. - Wejdzcie, panowie, na górę. Moja staruszka chętnie
posłucha. Nie przebaczyłaby nam nigdy, gdybyśmy rozmawiali na dole i bez niej.
Kuoo! Milly! Nasi przyjaciele idą na górę.
Pani Croft przywitała nas bardzo serdecznie i z zainteresowaniem dopytywała się
o stan zdrowia Nick. Podobała mi się znacznie bardziej niż jej mąż.
- Biedactwo! - powiedziała. - Leży w klinice, powiada pan? Szok, no pewnie!
Wcale mnie to nie dziwi. Okropna historia, panie Poirot, okropna! Niewinna młoda
dziewczyna zabita na miejscu. Nawet nie chce się to pomieścić w głowie. I
pomyśleć, że nie jesteśmy w jakimś zakazanym zakątku kuli ziemskiej, tylko tu, w
samym sercu starego kraju. Całą noc nie mogłam zasnąć.
- Wiesz, że nie będę mógł teraz spokojnie pójść na miasto i zostawić cię w domu
- powiedział pan Croft, który nałożywszy marynarkę też przyszedł na górę. - Jak
pomyślę, że byłaś tu cały wieczór sama, to mnie aż dreszcze przechodzą.
- Mówię ci, że więcej nie zostanę sama - powiedziała pani Croft. - W każdym
razie nie wieczorami. A w ogóle chciałabym teraz wyjechać stąd, i to im prędzej,
tym lepiej. Dla mnie tu się teraz wszystko zmieniło. Wyobrażam sobie, że ta
biedna Nick Buckley pewnie nie będzie mogła już nigdy oka zmrużyć w tym domu.
Niełatwo była naprowadzić rozmowę na temat, który nas interesował. Obydwoje
państwo Croft mówili tak dużo i chcieli wiedzieć tyle szczegółów o wczorajszym
wieczorze! Czy rodzina tej biednej zamordowanej dziewczyny przyjedzie? Kiedy
będzie pogrzeb? Czy będzie śledztwo? Co myśli policja? Czy mają już jakieś
podejrzenia? Czy to prawda, że aresztowano jakiegoś mężczyznę w Plymouth?
Gdy odpowiedzieliśmy już na wszystkie pytania, zaczęli nalegać, żebyśmy zostali
na obiedzie. Uratowało nas jedynie kłamliwe oświadczenie Poirota, że jesteśmy
umówieni na obiad z komisarzem policji.
Wreszcie nastąpiła chwila ciszy i Poirot mógł przystąpić do sprawy.
- Oczywiście! - odpowiedział pan Croft. Zaczął bezwiednie zaciągać i odsłaniać
rolety. - Pamiętam to doskonale. To było zaraz po naszym przyjezdzie. Wyrostek
robaczkowy... Pamiętam, że lekarz od razu się na tym poznał.
- Prawdopodobnie było to zupełnie co innego - przerwała mu pani Croft. - Ci
lekarze zawsze chętnie operują, jak im się nadarzy okazja. I w ogóle jestem
pewna, że nawet jeśli to było zapalenie wyrostka, to nie trzeba było wcale
operować. Panna Nick cierpiała na niestrawność i miała jakieś bóle, a oni zaraz
zrobili jej prześwietlenie i kazali krajać. No, i co myślicie, od razu zabrali
to biedactwo do jakiegoÅ› okropnego szpitala.
- Zapytałem ją - powiedział pan Croft - o testament. Zaraz siadła i napisała go.
Ale był to raczej żart...
- NaprawdÄ™?
- No tak, siadła i napisała na kartce papieru. Chciała iść na pocztę i kupić
sobie formularz, ale odradziłem jej. Mówiono mi, że z tymi formularzami są potem
często kłopoty. No, a przecież jej kuzyn jest adwokatem. Gdyby wszystko dobrze
się skończyło, to przecież on mógł jej potem napisać piękny, przepisowy
testament, jak się należy. Wiedziałem zresztą, że operacja jest błaha. To było
po prostu na wszelki wypadek.
- A kto poświadczył?
58
- O, Ellen i jej mąż.
- A potem? Co się potem z tym stało?
- Wysłaliśmy testament do Vyse'a. Do tego adwokata, wie pan.
- Czy pan jest pewien, że list został wrzucony do skrzynki?
- Mój drogi panie, sam to zrobiłem. Tutaj do tej skrzynki, tuż koło furtki.
- A jednak pan Vyse twierdzi, że nigdy go nie otrzymał. Croft spojrzał na
Poirota z niedowierzaniem.
- Chyba nie chce pan przez to powiedzieć, że testament zaginął na poczcie? To
niemożliwe!
- Czy pan jest zupełnie pewien, że wrzucił pan list do skrzynki?
- Najzupełniej! - zawołał pan Croft z przekonaniem. - Mogę na to przysiąc!
- Cóż? - powiedział Poirot. - Na szczęście nie ma to w tej chwili większego
znaczenia. Mademoiselle w najbliższym czasie chyba nic się nie stanie. - Et
voila! - westchnął Poirot, gdy byliśmy w drodze do hotelu i poza zasięgiem uszu
państwa Croft. - Kto tu kłamie? Pan Croft? Charles Vyse? Przyznam się, że nie
widzę powodu, dla którego pan Croft miałby kłamać. Zniszczenie testamentu nic by
mu nie dało, zwłaszcza że to on sam spowodował spisanie go. To, co mówił, wydaje
mi się zupełnie logiczne i zgadza się dokładnie z tym, co mówiła panna Nick. Ale
mimo to...
- Co?
- Mimo to zadowolony jestem, że pan Croft znajdował się w kuchni, w chwili
gdyśmy przyszli. Zostawił wspaniały tłusty odcisk kciuka i palca wskazującego na
brzegu gazety, która leżała na stole kuchennym. Udało mi się niepostrzeżenie
urwać ten kawałek. Poślemy go teraz do naszego przyjaciela, inspektora Jappa ze
Scotland Yardu. Kto wie, może się na coś przyda...
- Aha.
- Wiesz co, Hastings, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nasz przemiły pan Croft
jest trochę za miły na to, żeby mógł być prawdziwy. A teraz - dodał - le
dejeuner. Mdleję z głodu.
XV. DZIWNE ZACHOWANIE FRYDERYKI
Kłamstwo Poirota o spotkaniu z komisarzem policji widocznie miało magiczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]