[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tle nilefba była mała i surowa ^ak iia -;2A'xe " z brązu.
 Irena.
 Co?
 Jak chcesz się przespać, to jia będę czuwał.
 Dobra  powiedziała i bez dabzyrh cfTpgiela przyzuli-tó srię do skały, a czerwione
zawilniątko ^^opłu^yło jej j-ako poduszka.
Zjadł jeszcze jddleln czerstwy rogalik twardy, zaplecioYiy starannie, gruboziarnisty i
smaczny, i ka\\ntpk kozipgo sera, którego mię lułbił, ale był doistateczmie głoldiny,
by nim nie wzgardzić; po w-myślę zjadł jeszcze jeden rogalik z plasterkiem wędzonej
barainijny, a resztę jedzenia schował do plecaka. Miał ochotę nią więcej, ale
135
to powinno wystarczyć. Zaraz polepszyło urn się samopoczucie. Wiele ozasu minęło
i wiele mil przeszli, 'od kredy opuścili miasteczko, i 'był zmęczony, 'ale nie
wyczerpany. Tylko że jeśli będzie siedział wygodnie oparty plecami o skałę, to zaśnie
tak jak oma. Powinien czuwać. Wstał i zaczął przechadzać się wzdłuż skalnej
wysepki. Na tej wysokości światło było klarowne, ni'e tyle półmirofk co
półprzezroozysitość, wsizechobecność światła bez zródła, nadająca trawie kolor
szmaragdu, ciemny i mocny. Lasy okalające oba krańce hali-półki, bliższe od
południa, dalsze od północy, sprawiały wrażetne dzikich i czarnych. Ponad składami,
które zwieszały się nad halą jak kolejny ciąg gigantycznych schodów, rozpościerała
się taka sama surowa czerń drzew, urwista i daleka, powyżej już tylko naga skała,
szczyty. W tym świecie powietrza, skał i lasu nie było innych barw poza ciemną
zielenią klejnotu. %7ładen kwiat ntie kwitł w górskiej trawie. %7ładen kwiat nie mógł się w
niej rozchylić, skoro w ndetolie nie otwierała się żadna gwiazda. To wydawało się
Hughowi oczywiste; po pewnym czasie stwierdził, że w głowie mu się mąci, więc
żeby się otrzezwić, zmiendł traisę, zaczął okrążać skalną 'wysepkę, ale nie do końca.
Nie chciał traciić z pola wodzenia śpiącej dziewczyny. Przy północnym krańcu cypla
skierowanego w stronę skał widniał wśród murawy łysy placyk. Przy drugim obejściu
swej trasy po półokręgu podszedł bliżej, żeby zbadać, dlaczego 7JLemia jest tutaj
goła. Nie była to ziemia, lecz kamień, praedłu-zenae skały w posftacd tarczy,
obojczyk góry przeświecający pmzciz ^karę. Lekko wybrzuszona powierzchnia była
w tóilku miejscach pęknięta; podszedł bliżej przyglądając się. W kamień wbite były
cztery żelazne kółka, tworzące prostokąt długość1! kilku stóp. Rdza upstrzyła
kamień, przy bolcach wyrósł liszaj mchu. Hugh postawił nogę na płaskiej skale i
pociągnął za kółko, ale trzymało slię mocno. Skrawek uwiązanego do niego
skórzanego rzemienia, zerwany powyżej supła, skurczył się d9 o tego stopnia, że
wyglądał jak narośl na mietalu. Paskudne były te toporne, powleczone rdzą kolka
wibite w kamień pomiędzy skałą a przepaścią, paskudne miejsce. Dziewczyna spała
iza tymi głazami, na otwartej przestrzeni, bezibrontna. To zle. yle, że tu przyszedł. To
jest złe miejsce. Odwrócił się ty136
łom do płaskiego kamienia i w tym momencie usłyszał krzyk w lesie.
Jakiś krzyk odległy, syczący, łkanie, dziwak iniewiele głośniejszy od gwałtownego
bicia jego serca.
Pobiegł. Zwiadomość powietffiznej otchłani za uskokiem przyprawiała go o zawrółt
głowy. Dziiewczyma spała; potiriząsinął nią, powtarzając:
 Obudz siÄ™, otouriz siÄ™!
 Co się stało?  wymiałmrotała nieprzytomna marsizcząc br\vi i naraz oczy]CJ się
rozszerzyły, bo usłyszała ten głos, teraz JU%7ł znacznie donośnie jszy, bliższy, wyjący
i szlochający w lasiacih na północnym skraju.
 Idiziiemy  powiedział podnosząc ją. Złapała swoje zawiniątko i bez słowa ruszyła, z
tmidem, chwytając oddech. Nie puszczał jej ręki, bo początkowo ledwo się wlokła,
osłabiona snem czy przerażeniem. Ciągnął ją za sobą kilka kroków, aż w nagłym
paroksy-zmie wyswobodziła się strząsając jego rękę i zaczęła biec. Kierowali się w
stronę lasu przy bliższa m skraju hali uciekając od głosu. Ani jedno, ani drugie nie
podejmowało świadomych decyzji. Uciekali. Głos donośniał za nimi, łkające wycie
rozdzierało uszy. Dopadli lasu, który przedtem ofiarował im schronienie, a teraz
^wydawał się labiryntem, plątaniną mrocznych ścieżek, w której się zagubią.
 Poczekaj!  usiłował krzyknąć Hmgh, ale powietrze paliło mu płuca, odjęło mu głos,
dziewczyna nie mogła go usłyszeć, gdyż świat wypełniało potworne tęskne wycie.
Potknęła się, odłbi-ła od pnia drze9 wa i wjpadła na H'u(gh'a czepiając się go na oślep;
jej otwarte 'usta ułożyły się w dziwny kwadrat. Zciągnęła go ze ścieżki, któtrej
trzymali się dotąd. Razem z nią potoczył się w dół miądzy pnie drzew i zarośla; liście
i gałęze biły ich po twarzy i oczach. Teren stawał się coraz bardzoej stromy, usuwał
'się spod nóg, potknęli się i zjechali poślizgiem pięćdziesiąt stóp alibo więcej w dół
zbocza i zatrzymali się dopiero na zwalonym, na wpół zbutwiałym drzewie i tam
przypadli do ziemi, bez tchu, zdrętwiali. Ten głos wymiatał wszelką myśl z mózgu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl