[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 %7Å‚e przyjdzie, ale nie zaraz.
 Jak to nie zaraz? Przecież potem może być za pózno. Pewnie nie powiedziałeś, jak
ciężko Aazarz jest chory?
 Mówiłem. Wszystko to powiedziałem.
 I powiedziałeś, że w każdej chwili może umrzeć!?
 Powiedziałem. Ale On ciągle mówił, że przyjdzie pózniej.
 Biegnij! Poszukaj Go jeszcze raz. Powiedz, że z Aazarzem jest bardzo zle.
Z Aazarzem było rzeczywiście bardzo zle. Duszność chwytała go tak wielka, że po
każdym jej ataku leżał jakiś czas zesztywniały jakby już nieżywy.
Znajomi przestali chorego odwiedzać. Zresztą Aazarz nikogo nie poznawał, Marta
i Magdalena czuwały nad bratem dniami i nocami.
Którejś nocy, gdy przy posłaniu była Magdalena, zobaczyła w blasku palącego się
kaganka otwarte oczy Aazarza. Wydało jej się, że odzyskał przytomność i poznaje ją.
Pochyliła się nad chorym:
 To ja jestem, Aazarzu. Czy słyszysz mnie?
Dał potwierdzający znak ruchem głowy.
 Czy może czegoś ci potrzeba? Może napiłbyś się. Chcesz, to podam ci wino
z wodÄ…...
Potrząsnął głową. Cichym szeptem zapytał:
 Czy Jego... nie ma...?
 Jeszcze nie. Ale On już idzie. Lada godzina przyjdzie.
 Nie...  szeptał  nie... Nie przyjdzie... On...
 Ależ przyjdzie. Bardzo ciebie kocha. Przyjdzie i uzdrowi cię.
Znowu potrząsnął głową.
 On powiedział... spotkamy się... Teraz wiem...
Ciężkie rzężenie przerwało dalsze słowa. Magdalena nie wiedziała, jak ma
umierającego pocieszyć. Jeśli On nie przyjdzie  myślała  i nie uzdrowi Aazarza, Aazarz
umrze zawiedziony. Na chwilę troska o brata stała się w niej większa niż niepokój
o Nauczyciela. Marta umiała sprawami bliskimi przesłonić dalsze. Ona tego nie potrafiła.
Ale w jej sercu pojawiła się gorycz. Nie wobec Nauczyciela, ale wobec niemożności
zrozumienia. Może byłoby lepiej  myślała gorączkowo  pobiec samej, odnalezć
Nauczyciela, powiedzieć Mu, że to nie ona, ale to Aazarz pragnie Jego obecności.
Kiedyś, podobno w Galilei, gdy setnik rzymski prosił Go o zdrowie dla swego służącego,
On powiedział:  Wracaj do domu, twój służący żyje... Nie musiał iść do domu tamtego.
Wystarczyło jedno słowo...
 Magdaleno...  doszedł ją cichy szept.
Pochyliła się znów nad bratem.
 Czego chcesz, Aazarzu?
 Jak to dobrze... że wróciłaś... że On przebaczył...
 Nigdy Mu się za to dość nie wywdzięczę.
 Będziesz... musiała... mówić...
 Mówiłam rzeczy grzeszne. Chcę milczeć i słuchać.
 Będziesz mówić... właśnie ty...
 Dlaczego? Dlaczego ja?
Nic więcej nie powiedział. Złapał go atak ogromnej duszności. Był siny, sztywny.
Pobiegła zawołać Martę, która drzemała w sąsiedniej izbie. Obie pochyliły się nad
bratem. Siność na jego twarzy ustępowała bladości. Jeszcze raz usiłował złapać
powietrze. Potem zwinął się jakby czymś uderzony. Zastygał w bezruchu z dłońmi
przyciśniętymi gestem obronnym do piersi.
7
Był już piąty dzień od dnia śmierci Aazarza, gdy przybiegli z krzykiem chłopcy,
bawiący się na drodze, z wiadomością, że nadchodzi Nauczyciel.
Dom pełen był ludzi, którzy ściągali tłumnie od paru dni, by złożyć przepisany
pokłon rodzinie zmarłego i wziąć udział w uczcie żałobnej. Odmawiano wspólnie
modlitwy i wychwalano cnoty nieboszczyka. Obie siostry przez trzy dni zachowywały
ciężką żałobę: bose, ubrane w starą odzież, poszarpaną na piersiach, z głowami
posypanymi popiołem siedziały na ziemi bez słowa, kołysząc się i ciężko wzdychając.
Domem i ucztą musiały się zająć inne kobiety, sąsiadki i krewne. Sprowadziły płaczki,
które zawodziły przerazliwie i napełniały dom krzykiem.
Czwartego dnia żałoba przybrała spokojniejszy wygląd. Marta i Magdalena były
teraz ubrane zwyczajnie i przejęły obowiązki gospodyń. Płaczki opuściły dom,
otrzymawszy należną zapłatę. Przychodzili goście, jedli  chleb płaczących , pili wino 
pilnując jednak miary, gdyż przepisy Sanhedrynu surowo zabraniały pijaństwa w domu
zmarłego. Wciąż i wciąż mówili o Aazarzu, nie przestawali go wychwalać i wspominać.
Tak miało być do trzydziestego dnia, w którym to dniu kończyła się żałoba.
W słowach żałobników wciąż powracała sprawa niezjawienia się w porę
Nauczyciela. Dlaczego On, który znał Aazarza, gdy jeszcze obaj byli chłopcami, i tyle
mu okazywał przyjazni, nie przyszedł na czas, by ukazać na nim swą niezwykłą sztukę
uzdrawiania?
Wieść o nadejściu Nauczyciela poderwała Martę. Wstała prędko z ławy i wybiegła
z domu daleko na drogę. Magdalena nie ruszyła się z miejsca, choć serce zaczęło jej
gwałtownie łomotać. Ogarnął ją nagle jakiś niezrozumiały lęk. Nie mogła zapomnieć, że
przy łożu brata nie potrafiła sobie wytłumaczyć spóznienia się Nauczyciela. Czuła to jak
winę, która nie pozwala jej spojrzeć Mu w twarz. Także powróciły obawy o Jego
bezpieczeństwo. I chciała Go widzieć  i pragnęła wiedzieć, że jest daleko, bezpieczny.
Głosy przybyłych słychać już było przed domem. Nauczyciel zatrzymał się
i rozmawiał z Martą. Nie wchodził do domu. Po chwili wbiegła Marta. Zawołała:
 Idz do Niego! Woła cię.
Pobiegła, ile sił w nogach. Zebrani w domu goście pośpieszyli za nią. Ale Magdalena
pierwsza dobiegła stojącego na drodze Nauczyciela i przypadła do Jego stóp.
 O, Panie  zawołała  gdybyś był przyszedł wcześniej, nasz brat nie byłby zmarł.
Wybuchnęła płaczem. Nauczyciel, który wydawał się wzruszony, zapłakał także.
Wielkie łzy spływały po Jego policzkach. W tłumie, który rósł wokoło, słychać było
powtarzające się głosy:
 Dlaczego nie przyszedł wcześniej? Taki wielki cudotwórca! Mógł przywrócić
wzrok człowiekowi, który się urodził niewidomy  a Aazarza nie mógł był uleczyć?
Dlaczego tego nie zrobił? Płacze, więc musiał go bardzo kochać...
 Gdzie leży?  zapytał Nauczyciel.
Magdalena podniosła się z klęczek. Wróciła Marta. Stały teraz obie przed
Nauczycielem.
 Chodz, Rabbi, pokażemy Ci.
Do skały, pod którą w grocie złożono ciało Aazarza, prowadziła wąska ścieżka.
Kamień zawalający wejście był pomalowany na biało, jak tego wymagały przepisy. Ale
Nauczyciel nie zważał na to. Zmiało położył na kamieniu dłoń. Rzekł:
 Odwalcie go.
Marta, zawsze myśląca o wszystkim, sprzeciwiła się.
 Nie można tego zrobić, Panie. Ciało leży od czterech dni w grobie. Już cuchnie.
Odpowiedział:  Czy wam nie powiedziałem, że jeśli uwierzycie, ujrzycie chwałę
Najwyższego?
Ustępując, Marta skinęła na stojących mężczyzn. Kilku podeszło i odtoczyło kamień.
Wnętrze otworzyło się ciemne, niby otwarte w krzyku usta. W tłumie powstał lękliwy
szmer, a potem zapadła głucha cisza. Z grobu powiało wonią rozkładu. A jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl