[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kobieta oddaje sobie samej i swojej płci niedzwiedzią przysługę,
udajÄ…c, że jest czymÅ› gorszym i że nie potrafi czegoÅ› zrobić, choć dosko­
nale potrafi - rzekła Polly, rozkładając sobie na kolanach serwetkę. Jej
wzrok, utkwiony we Francesce, mówiÅ‚ jasno, że uważa jÄ… za winnÄ… po­
peÅ‚nienia co najmniej jednego z wymienionych przed chwilÄ… prze­
stępstw, a może nawet obu.
Francesca ziewnęła.
- Wybaczcie mi. Wczoraj... bardzo pózno się położyłam.
- Ale jak pokonała pani schody? - spytała ponownie Lily.
- Dziewczyny mnie zniosły, a na płaskich odcinkach sama dałam
sobie radÄ™.
- Pozwoli pani, że na przyszłość zaoferuję moje usługi - rzekł Avery.
- Nigdy - odparła Polly. - Kobieta robi się słaba, kiedy zdaje się na
mężczyznę, a jeśli jest coś, czego nie mogę ścierpieć, to właśnie słabość,
ponieważ...
- Och, to Å›wietnie, że pani do nas doÅ‚Ä…czyÅ‚a - przerwaÅ‚a jej Lily, zajmu­
jąc ponownie swoje miejsce. Wbiegła kolejna ciężarna dziewczyna - chyba
Merry, o ile Avery dobrze zapamiętał - i również usiadła. - Panie Thorne,
to nasz gość, panna Polly Makepeace. Panna Makepeace jest jedną z człon-
kiÅ„-zaÅ‚ożycielek Koalicji Kobiet. Niedawno odbyÅ‚yÅ›my tu naszÄ… dorocz­
nÄ… konferencjÄ™. Na nieszczęście panna Makepeace w trakcie przemówie­
nia spadła z podium i złamała nogę. Teraz wraca u nas do zdrowia.
- Rozumiem - rzekÅ‚ Avery. No tak, Lily używa jego domu jako miej­
sca spotkań sufrażystek! Nie podobał mu się ten pomysł. I to bardzo.
Konie to konie, ale działaczki polityczne... Konie można przynajmniej
trzymać na zewnątrz.
- Tamtego pechowego dnia protestowaÅ‚a wÅ‚aÅ›nie przeciw kandydatu­
rze Lily na sekretarkę organizacji. - Francesca sięgnęła po karafkę stojącą
pośrodku stołu. - Odrobinę się rozgorączkowała w swoich enuncjacjach.
Polly oblała się purpurowym rumieńcem. Policzki Lily przybrały
odcień szkarłatu.
53
- MiaÅ‚am na uwadze wyÅ‚Ä…cznie dobro organizacji. %7Å‚adnych osobi­
stych koneksji. Panna Bede dobrze o tym wie - powiedziaÅ‚a Polly i zwró­
ciła się do Avery'ego: - Jak się pan miewa? Dużo o panu słyszałam.
Wielki podróżnik, łowca przygód...  Prosto w paszczę śmierci" i tak
dalej. No cóż, powiem panu, sir, że londyńskie kobiety czekają wkrótce
znacznie niebezpieczniejsze przygody...
Drzwi od kuchni otworzyły się. Na twarzy Franceski pojawił się
wyraz ulgi. Weszła pani Kettle, a za nią Kathy z ogromną porcelanową
wazą, z której unosił się smakowity aromat.
Pani Kettle stanęła przed Averym i zdjęła pokrywkę z wazy.
- Soupe a l 'oignon, sir.
- Doskonale - skinął głową Avery.
- Pózniej coquilles Saint-Jacques au saumon, a po nich danie miÄ™­
sne, tendrons de gigot. Na jarzynÄ™ mamy d'epinards auxfoies de gras,
a na deser tarte au citron - zakończyła pani Kettle.
- Dziękuję, pani Kettle - powiedział Avery. Zauważył, że starsza
kobieta zdecydowanie odwraca wzrok od Lily.
No, jeÅ›li Lily Bede w ten sposób szasta pieniÄ™dzmi przy każdym po­
siÅ‚ku, wydaje przyjÄ™cia dla nagich i bosych sufrażystek i kolekcjonuje sta­
re konie wyÅ›cigowe w charakterze domowych pupilów, to musi być dia­
belnie blisko upadku. Co oznacza, że wszelkie wątpliwości co do tego,
czy uda mu się zostać właścicielem Mill House, może odłożyć ad acta.
Obrócił w palcach srebrną łyżeczkę. Ta myśl nie sprawiła mu jednak
takiej przyjemności, jak oczekiwał.
azajutrz wieczorem Avery udał się do biblioteki, gdzie zamierzał
przejrzeć ksiÄ™gi rachunkowe. JeÅ›li zdoÅ‚a je znalezć... Dwie sÅ‚użące dy­
gnęły na jego widok. Ich twarze wydały mu się znajome. Faktycznie
jednak, odkÄ…d przyjechaÅ‚, widziaÅ‚ tylko trzy sÅ‚użące, wszystkie w róż­
nych stadiach zaawansowania ciąży. Skinął głową. Zakryły usta rękami,
tłumiąc chichot. Dziwne zachowanie...
Niewiele miał do czynienia ze służbą płci żeńskiej - czy raczej nie miał
do czynienia w ogóle - niemniej podejrzewaÅ‚, że w wiÄ™kszoÅ›ci domów po­
kojówki nie wybuchają śmiechem, gdy mija je mężczyzna. Spędziwszy całe
swoje dotychczasowe życie wśród mężczyzn, zaludniony wyłącznie przez
54
kobiety światek Mill House odbierał jako najbardziej egzotyczny kraj, jaki
kiedykolwiek zdarzyło mu się zwiedzać. Fascynował go.
Głosy kobiet wypełniały hall od świtu do nocy hałaśliwą muzyką:
trelami, szczebiotem, krakaniem, śmiechem równie lekkim i przelotnym
jak plusk kamyka podskakujÄ…cego po lustrzanej powierzni stawu, od­
głosami kłótni równie ostrymi jak terkot rozklekotanej bryczki. Albo,
czasami, nuceniem równie melodyjnym jak zew nocnego ptaka, tak jak­
by Lily Bede... o, psiakrew! Znowu Lily!
Ta kobieta wkradaÅ‚a siÄ™ do jego myÅ›li i dawaÅ‚a o sobie znać w naj­
bardziej nieoczekiwanych momentach. Przypomniał sobie, jak to pewien
szaman rzucił klątwę na swego wroga, używając figurki, będącej jego
wizerunkiem. Zsyłał demony, które mógł widzieć tylko przeklęty. W ten
sposób doprowadził nieszczęśnika do szaleństwa. Chwilami kusiło Ave-
ry'ego, żeby poszukać w pokoju Lily Bede swojej własnej woskowej
figurki... Nie mógł przestać myśleć o tej przeklętej kobiecie.
Do kroćset! Był dżentelmenem, w dodatku umiał się kontrolować.
Bóg Å›wiadkiem, że pierwsze dwadzieÅ›cia lat swego życia spÄ™dziÅ‚ na tre­
nowaniu tej właśnie umiejętności. Nie będzie pragnął Lily Bede, i już.
Skręcił za róg i zwolnił, zastanawiając się po raz kolejny, co się
zmieniło w Mill House od czasu jego dzieciństwa. W pamięci miał
ogromne halle wyłożone boazerią, pokoje niczym pieczary z sufitami
wysokimi jak sklepienia katedr, miliony tajemniczych książek zapeÅ‚nia­
jących biblioteczne półki... I batalion lokajów czyszczących setki
oszklonych okien.
Rzeczywistość byÅ‚a jednak inna. Każdy pokój miaÅ‚ dwa okna, nie­
wiele ponad trzy metry wysokości, a bibliotekę zalegały tanie powieści
sensacyjne sprzed czterdziestu lat, a nie zaginione dramaty Szekspira,
jak sobie wyobrażał. Mill House był po prostu dużym wiejskim domem
z niewielkimi pretensjami do bycia dworem, a i te niewielkie pretensje
wydawały się teraz Avery'emu zabawne. Witrażowe okno na górze, waza
z Sevres... O ile pamiÄ™taÅ‚, byÅ‚a tu nawet sala balowa w jednym ze skrzy­
deł drugiego piętra! Obecny Mill House, swobodny, choć bez dawnej
wrzawy, podobał mu się nawet bardziej niż ten, który pamiętał.
-Sir?
Kaczkowatym chodem zbliżyła się do niego rudowłosa dziewczyna
z naręczem pościeli w rękach. Twarz miała czerwoną z wysiłku.
- Tak, Merry? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl