[ Pobierz całość w formacie PDF ]
też teraz porabia Ewa. Zastał ją szykującą się do wyjazdu. Stała w zadumie nad sporych rozmiarów
walizkÄ….
- Cześć, kochanie - Fryderyk cmoknął ją w policzek. Co ty tak wcześnie się pakujesz, wyjeż-
dżasz przecież dopiero jutro wieczorem?
- Ach, bo ty myślisz że to takie proste - powiedziała rozdrażniona - trzeba spakować tyle rzeczy,
żeby nie było za dużo, ale też żeby niczego nie zabrakło: i wersję na zimno i na cieplej, stroje wizyto-
we, bieliznę, biżuterię, kosmetyki, buty do tego wszystkiego! Tak się waham, czy...
- A ja się nie waham! Chodz - przerwał jej Fryderyk.
- Wrzuć na siebie cokolwiek, byle szybko, do osiemnastej niedaleko!
- Ale... gdzie idziemy? Dlaczego do osiemnastej? - wypytywała, wkładając jednak pospiesznie
kurtkę i botki, ponieważ ta godzina kojarzyła się jej z porą zamykania sklepów odzieżowych.
R
L
T
- No jak to, gdzie? Po futerko z ocelotów!
- Mówisz serio? Naprawdę chcesz mi je kupić? - Ewa zaglądała mu w oczy z wypiekami na
twarzy.
- No... - Fryderyk zatrzymał się w połowie schodów
- chyba, że nie chcesz?
- Chcę, chcę! Ależ bardzo, bardziusio! - objęła go mocno za szyję. - Ojej, jaki ty kochany jesteś!
Fryderyk wracając z pracy, zdecydował się na ten kosztowny gest, po to tylko, żeby mieć gwa-
rancję, że Ewa na pewno wyjedzie. Mając takie futro, nie darowałaby sobie zaprezentowania się w nim
rodzinie. Poza tym znał ją na tyle, by przewidzieć, że do samego wyjazdu będzie mocno zajęta nowym
ciuchem. Nie był specjalnie zadowolony ze swojego postępku ani z jego motywu, jednak cel, jaki mu
przyświecał, pozwolił mu się trochę rozgrzeszyć. Dla własnego komfortu psychicznego podrasował go
nieco i przeniósł środek ciężkości z chęci poznania Matyldy - na altruistyczną zgoła, potrzebę uczest-
niczenia w weselu młodego Poleczki. Przy takim postawieniu sprawy poczuł się znacznie lepiej.
- Hej, gdzie ty pędzisz? - złapała go za rękaw Ewa. - To już ten sklep, nie pamiętasz?
- Och, rzeczywiście - Fryderyk zatrzymał się przed wystawą - całkiem zgrabne to futerko.
- Zgrabne, to ono będzie dopiero na mnie - Ewa niecierpliwie pchnęła szklane drzwi.
Cętkowany, puchaty płaszczyk rzeczywiście doskonale prezentował się na niej. Fryderyk bez
mrugnięcia powieką zapłacił za niego zawrotną sumę. Przez moment zastanowił się, czy nie zaprosić
jej jeszcze na kawę, ale nie chcąc stwarzać okazji do niewygodnych rozmów szybko zrezygnował z
tego pomysłu. W domu - tak jak przewidział - Ewa do póznego wieczora mierzyła nowy nabytek, za-
kładając do niego różne wersje dodatków.
- Tak będzie dobrze? - pytała co jakiś czas. - A może tak lepiej? - stawała w wyszukanych po-
zach przed Fryderykiem.
Wiedząc, że jego odpowiedzi nie mają tu żadnego znaczenia, pozwalał sobie za każdym razem
na automatyczne skinienie głową. Obmyślał teraz własny wyjazd i organizację związanych z nim
czynności.
- Nie jesteś głodna? - zapytał w końcu, czując lekki ucisk w żołądku.
- Nie, nie - odpowiedziała Ewa, przechadzając się po przedpokoju - ja nie będę już dziś jadła.
Wez coÅ› sobie kochanie i zjedz beze mnie.
- W porzÄ…dku, nie przeszkadzaj sobie, EwuÅ› - krzyknÄ…Å‚, zaglÄ…dajÄ…c po raz trzeci do pustej lo-
dówki. W końcu znalazł w szafce pół razowej bułki, zupkę pomidorową typu Gorący kubek" i zasiadł
do tej postnej kolacji.
- Ojej! - nie zauważył nawet, że Ewa obserwuje go stojąc w drzwiach. - Ojejku, kochany, ja nie
miałam pojęcia...
- %7łe co? - zapytał Fryderyk.
R
L
T
- No... że to futro - powiedziała wskazując palcem na czerstwy kawałek pieczywa, miażdżonego
z chrzęstem w zębach Fryderyka - że ono było aż takie drogie!
Fryderyk byłby parsknął śmiechem, zdusił jednak w sobie tę przemożną potrzebę i powiedział z
powagą: - Nic to, Ewka! Na pociąg do Rzeszowa jeszcze mi zostało!
VII.
Modlitwa nad własnym grobem
Nie gniewaj się, ciociu - wydusiłam z siebie w końcu, skubiąc złoconą kalię na świerkowym
stroiku - tak mnie jakoś... poniosło! Uświadomiłam sobie, że tata tak bardzo lubił kołduny, a tu teraz
Wszystkich Zwiętych i... wiesz... - Ja muszę ci coś powiedzieć, ciociu!
Nagle odechciało mi się odgrywania na cmentarzu podstępnej scenki, mającej na celu skrusze-
nie Matyldy i doprowadzenie do wyznania całej prawdy o moim ojcu.
- Nic nie musisz, Magduś - ciotka spojrzała na mnie dobrotliwie - ja rozumiem, że ty przecież
nie chciałaś mnie na złość. To wszystko nerwy, ale to minie - poklepała mnie po ręce - zobaczysz, na
wiosnę już śladu po twoich zmartwieniach nie będzie.
- Ale ja muszę cioci powiedzieć, że ja już wiem...
- Zbierajmy się, Olek podjechał - ciotka poprawiła firankę w oknie i złapała za karton ze zni-
czami - ty wez te wianki, a Olek poniesie te dwa największe lampiony.
Podreptałam za nią posłusznie ze stertą stroików na rękach.
- A zapałek nie zapomnij - krzyknęła, dobiegając do furtki - o zapałkach Magdalenie przypo-
mnij - poleciła wchodzącemu na podwórko Olkowi.
- Witam, łaskawą panią - Olek skłonił się ciotce w przejściu - bez obawy madame, ja mam i za-
pałki i zapalniczkę.
- Co ty taka bez humoru? - spytał, odbierając ode mnie kłujące naręcza.
- Przeciwnie - burknęłam pod nosem - tryskam radością! Jak w Zwięto Zmarłych przystało!
- A, sorry... Nie pomyślałem - Olek zmieszał się trochę.
- W domu są jeszcze lampiony, czekaj, pomogę ci - odebrałam mu z powrotem stroiki, kiedy
otwierał bagażnik.
- A to już ja się po nie zawrócę, zamknąć chałupę przecież trzeba - zaoferowała się ciotka.
- Wspieraj mnie na tym cmentarzu jakoś, mam z ciotką do pogadania - szepnęłam do Olka. - No
chyba, że nie będzie chciała przy tobie mówić, to wtedy oddalisz się na chwilę, dobra?
- Dobra - powiedział tylko, bo Matylda zdążyła wrócić już z lampionami.
R
L
T
Jakoś tak się złożyło, że nigdy dotąd jeszcze na Rąpalskim cmentarzu nie byłam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]