[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mam zaufanie do danego pracownika. Otóż do panny Fuchs absolutnie nie mam zaufania. Ona
ma kurzą pamięć i robi moc omyłek. Zaś pan Kątkiewicz pisuje w biurze listy, a w jego
kartotekach panuje chaos.
Należało mi o tym powiedzieć wcześniej skrzywił się dyrektor.
Miałam nadzieję doprowadzenia rzeczy do porządku we własnym zakresie, ale skoro moje
napomnienia uznane zostały za szykany, nie widzę powodu do robienia wysiłków.
Zatem żąda pani wydalenia Fuchsówny i Kątkiewicza?
Anna bez namysłu odpowiedziała:
Tak, panie dyrektorze.
Dobrze... Hm... zechce pani w ciągu najbliższych dni przedstawić mi konkretne wypadki.
Jak pan dyrektor sobie życzy.
Nazajutrz po tej rozmowie przyszły jej jednak refleksje: w gruncie rzeczy ci oboje nie byli
gorsi od innych, od reszty pracowników, z których każdemu to lub owo dałoby się zarzucić.
105
Zwlekała tedy z dostarczeniem Minzowi dowodów przeciw nim w nadziei, że on zapomni i
wszystko będzie po staremu. Jednakże Minz nie zapomniał. Przy lada sposobności wracał do tej
sprawy, domagając się obiecanych dowodów. Jakkolwiek irytowało to Annę, jakkolwiek
dopatrywała się w postępowaniu Minza objawów jego niedobrego charakteru, tym niemniej
musiała dotrzymać słowa, o co zresztą nie było trudno. Kilka szybko po sobie zaszłych okazji
doprowadziło do nieuniknionej konsekwencji; przed pierwszym Kątkiewicz i Fuchsówna
otrzymali wymówienia.
Anna, która musiała podsygnować listy z wymówieniami, od rana chodziła jak struta.
Zdawało się jej, że w spojrzeniach wszystkich kolegów dostrzega potępienie i niechęć.
Kątkiewicz ukłonił się jej ze zwykłą swobodą i jakby z ironią, natomiast Fuchsówna przez cały
dzień miała zapłakane oczy, a przed siódmą przyszła do boksu Anny i nim zaczęła mówić,
dostała ataku spazmów.
To było już nie do zniesienia. Anna drżącymi rękami podawała jej wodę, głaskała po
szorstkich utlenionych włosach, własną chusteczką wycierała mokrą twarz, z której warstwami
schodziła szminka. Wreszcie sama odwiozła ją taksówką do domu.
Fuchsówna mieszkała w małym, odnajętym przy jakiejś niezamożnej rodzinie pokoiku,
urządzonym pretensjonalnie, wypięknionym kretonowymi, sztywnymi falbankami w jasne
kwiaty i brązowanymi gipsami, przedstawiającymi różne sytuacje mitologiczne. Ręcznie robione
abażury ze sztucznego jedwabiu, zakopiańskie drewniane potworności, trochę niedorzecznego
folkloru, pasiaków i chust, zbieranina różnych "souvenir de" z tanich uzdrowisk, jakaś straszliwa
akwarela z altanką i z włoskimi topolami, kilka tandetnych imitacji batików, sterty ilustracji
tygodniowych i w pluszowej ramce portret pucołowatego kapitana o impertynenckiej minie,
wzdętym biuście i baranim spojrzeniu. O tym kapitanie, byłym narzeczonym panny Fuchs,
wiedział cały "Mundus": kochał ją do szaleństwa i był stuprocentowym mężczyzną, ale umarł na
ślepą kiszkę.
Przed portretem we flakonie z taniego szkła stały celofanowe kwiaty.
Wszystko razem było przygnębiające i tak bolesne, że Anna z trudem hamowała łzy. Na
domiar w pokoju panował zapach perfum hiacyntowych, a zza ściany ryczało radio.
Fuchsówna chlipała i wśród chlipania rozżalała się coraz bardziej nad utraconą posadą, nad
swoim losem, nad złym światem i zimnym sercem bliznich. Anna pocieszała ją, jak umiała,
przyrzekała, że zrobi wszystko, by Minz wymówienie cofnął, że w ostateczności wystara się dla
niej o inną posadę. Sytuacja była tym nieznośniejsza, że Anna spieszyła się do
Dziewanowskiego, a tu w żaden sposób nie wypadało wyjść, gdyż Fuchsówna zaczęła obszernie
opowiadać historię swego życia, poczynając od dziejów pożycia rodziców, które zakończyło się
porzuceniem matki przez wiarołomnego ojca, poprzez gimnazjum, wiele szkół kształcących
zawodowo, wiele posad, utraconych wskutek redukcji i intryg, poprzez stosunki z bogatą, a złą i
nieuczynną rodziną... Wreszcie wydobyła swoją metrykę, by udowodnić, że naprawdę ma tylko
dwadzieścia dziewięć lat, a nie czterdzieści dwa, jak mówią w biurze te, co ani wdziękiem, ani
świeżością jej nie dorównują. Annie przy oglądaniu metryki chciało się już śmiać, wobec rażącej
dysproporcji między jej datą a datą wypisaną skrupulatnie przez czas na twarzy biednej
Fuchsówny.
Przypomniał się jej znowu Władek Szerman, który przy jakiejś okazji mówił o metryce
kobiecej:
106
Jest to dokument tak szanowny, że czasami gotów jestem uwierzyć w jego autentyczność.
Rozstały się najcieplej, jak tylko Anna umiała. I od tego dnia nabawiła się w biurze nowej
dokuczliwej historii: panna Fuchs uznała się za jej serdeczną przyjaciółkę i przynajmniej dziesięć
razy dziennie przychodziła do boksu z wszelkimi możliwymi i niemożliwymi interesami.
Cóż mogła na to poradzić, trzeba było cierpieć.
Z Kątkiewiczem sprawa przedstawiała się gorzej. Okazało się, że od szeregu miesięcy żył
zaliczkami i przez czas wymówienia nic mu się już nie należało. Bystre oczy kolegów dostrzegły
też wkrótce, że sprzedał zegarek, papierośnicę i pierścionek. Podobno nawet usunięto go z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]