[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzucam się na jedzenie jak pozostali goście. Niektórzy prosili już o drugie danie.
- Nie smakuje ci, Cley? - zapytał.
Nadgrobny podniósł wzrok znad talerza i uśmiechnął się z gębą pełną klusek, ciekaw, co się
stanie.
- To z podniecenia, Mistrzu - odparłem. - Jestem przytłoczony tak wielkodusznym
powitaniem.
- Cóż, nie mogę cię winić - rzekł. - Nie rozumiem, jak oni mogą jeść to gówno.
On sam, rzecz jasna, nie miał przed sobą obrzydliwego dania, lecz ledwie skończył mówić,
przyniesiono mu srebrnÄ… tacÄ™ z kopulastÄ… przykrywkÄ….
- Oto prawdziwe jedzenie - rzekł i uniósł przykrywkę, odsłaniając biały rajski owoc.
- Za pozwoleniem - odezwał się Nadgrobny - ale czy naprawdę powinien pan to jeść? Nie
wiadomo, jakie może wywołać skutki.
- Przetestowałem go w ciągu minionych miesięcy - odparł Mistrz. - Pewien szczur
laboratoryjny, obecnie znajdujący się w Akademii Nauk, zjadł kawałeczek, gdy był już jedną
nogą w grobie, i cudownie odżył. Choć zdychał ze starości, jest teraz energicznym, wytrzymałym
szczurkiem i rzekłbym, że radzi sobie z labiryntami bardziej inteligentnie, niż potrafiłbyś ty.
- Oby pan zakosztował raju - powiedziałem do Nadolnego, gdy uniósł owoc do ust i począł
jeść. Jasny sok spływał mu po brodzie. Aromat dotarł do moich nozdrzy, przywracając wizje i
sny i wypierając smród krematu.
Roślinny garnitur Mistrza przypomniał mi listkowca Moissaca i niektóre odcinki
Fragmentów. Gdy ocknąłem się z zamyślenia i uniosłem wzrok, ujrzałem ogryzek owocu -
obgryzioną klepsydrę - z czarnymi pestkami w środku.
- Całkiem zjadliwe - mruknął Nadolny, wycierając ręce w liście - ale nie poczułem się
nieśmiertelny. - Pstryknął palcami i zaraz pojawił się przy nim jego osobisty służący. - Zabierz to
i zasadz nasiona, tak jak ci mówiłem - rzekł Mistrz.
Wieczór trwał, a ja skubałem jedzenie, kłaniałem się i kiwałem głową. Cały czas miałem
Mistrza na oku, chcąc zobaczyć, jakie zmiany mógł w nim wywołać owoc, ale nie zauważyłem
nic szczególnego. Gdy ruszył w tany z tą samą młodą damą, która wyjawiła w kolejce moje
techniki seksualne, zacząłem wypytywać Nadgrobnego o wystawę, o której wspomniał Mistrz.
Dowiedziałem się, że kilku ludzi odciągnięto od zwykłych zajęć, by zajęli się pilnowaniem
obiektu, ale nawet on nie wiedział, gdzie ten się znajduje.
- Wiemy tylko to, co Mistrz decyduje się nam powiedzieć - rzekł z uśmiechem.
Rozważałem złożenie mu wizyty następnego dnia i zaproszenie go do uczestnictwa w moim
najnowszym zadaniu, oczywiście w charakterze badanego. Zastanawiałem się, do ilu śmierci w
ciągu tych lat osobiście się przyczynił. Wyobrażałem już sobie jego głowę, wypełnioną na oczach
tłumu w Parku Pamięci gazem obojętnym i puchnącą tak, by dorównać jego poczuciu wielkości,
lecz nagle zreflektowałem się.  Znów nienawidzisz, Cley - powiedziałem sobie. Pamiętałem
słowo wykute w siarce w grobowcu profesora Flocka:  Przebaczaj . Było to trudne, ale po
pewnym czasie zrozumiałem, że Nadgrobny po prostu stara się przeżyć. Miał swój własny
kamuflaż, podobnie jak ja i wszyscy pozostali. Każdy z nas usiłował ukryć przed Drachtonem
Nadolnym swoje prawdziwe oblicze, czekając, aż jego  cudowny sen wreszcie dobiegnie końca.
Tymczasem przyjęcie skończyło się gwałtownie, gdy Mistrz oplótł dwie młode damy szybko
rosnącymi pnączami niczym pajęczynami i wyszedł przez dwuskrzydłowe drzwi kuchenne.
Ledwie zniknął, muzyka umilkła, zapalono światła i służba zabrała się do sprzątania.
Wyprowadzono demona. Goście zawijali frykasy z rubieży w serwetki i upychali po kieszeniach,
by zanieść rodzinom. Byłem dość pijany, ale czułem ulgę, że przetrwałem ten wieczór.
Powóz czekał na mnie na wietrznej ulicy, ale kazałem woznicy odjechać beze mnie. Przez
jakąś godzinę snułem się po Mieście, usiłując wytrzezwieć. Idąc Bulwarem Montza wzdłuż
sztucznego jeziora z pływającymi liliami zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi. Najpierw
usłyszałem stukot kroków, poruszających się w rytmie synkopowanym w stosunku do moich, a
gdy się obróciłem, ujrzałem cień niezdarnie wskakujący do bramy po drugiej stronie ulicy.
Poszedłem prosto do swojego mieszkania, zamknąłem drzwi na klucz i nasłuchiwałem,
przyłożywszy ucho do dziurki od klucza. Gdy się upewniłem, że nikogo tam nie ma, szybko
podszedłem do biurka i wziąłem fiolkę piękna. Czułem straszne mrowienie pod czaszką i
zacząłem się trząść, bliski głodu. Napełniłem głowę narkotykiem i przywoływałem Flocka, on
jednak nie chciał już do mnie przychodzić. Podłoga i ściany falowały i iskrzyły, żółte kwiaty
płakały i nim zapadłem w sen, ni stąd ni zowąd odwiedził mnie nie kto inny jak Frod Geeble,
właściciel tawerny z Anamasobii, i przez pół godziny zatruwał mi życie bekaniem.
23.
Następnego ranka wstałem wcześnie i wypisałem zaproszenia dla pechowców, których
miałem odczytywać w pierwszej kolejności. Oczywiście nie zamierzałem oddać Mistrzowi
dziesięciu osób na stracenie. Cokolwiek miałem zrobić, musiałem to wymyślić i wykonać w
ciągu dziesięciu dni, a potem znalezć sposób ewakuowania się z Miasta. Na razie jednak należało
odegrać parodię i poprosić pewne osoby, które spotkam na swej drodze tego ranka, by po
południu przybyły do mego gabinetu na badanie.
Wyszedłem z domu, nim ulice zalał tłum spieszących do pracy robotników. Najpierw
chciałem wstąpić do Wierzchołka Miasta, w którym poprzedniego wieczoru odbyło się przyjęcie.
Poszedłem okrężną drogą, cofając się, zatrzymując w pasażach, wchodząc do Akademii
Fizjonomiki i wychodząc tylnymi drzwiami. Nie zauważyłem, by ktoś za mną szedł, ale jeśli
nawet próbował, z pewnością go zgubiłem.
Gdy dotarłem do restauracji, ekipa sprzątaczy właśnie otwierała drzwi do windy jadącej pod
kopułę. Próbowali mi przeszkodzić w udaniu się tam, ale powiedziałem im, kim jestem, i
zapytałem, czy nie zechcieliby odwiedzić mnie w biurze tego popołudnia, by poddać się
odczytowi. Natychmiast stracili zainteresowanie zatrzymywaniem mnie, dzięki czemu
uświadomiłem sobie, że moje nowe uprawnienia mogą się okazać całkiem przydatne. Nie
zadałem sobie trudu wręczenia zaproszenia żadnemu z nich, co przyjęli z uśmiechami
wdzięczności. Gdy drzwi windy się zamknęły, ja także się uśmiechnąłem.
W restauracji nie było nikogo z wyjątkiem sprzątaczki, która weszła w chwilę po mnie i
usiłowała zeskrobać ze środka parkietu krew nieszczęsnego Niepotrzebskiego. Nie zwracaliśmy
na siebie uwagi. Przez kopułę widać było wschodzące słońce, które rozjaśniło i ogrzało salę.
Zamierzałem wykorzystać wieżowiec jako punkt obserwacyjny, by sprawdzić, czy w jakimś
zakątku Miasta nie uda mi się dostrzec śladów budowy. Podszedłem do kryształowej ściany i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsf.htw.pl