[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na czworakach ze schodni! Gdy siÄ™ nagle wypros-
tował ruchem niedzwiedzia stającego na tylne
łapy pochwyciłem go wpół, on zaś ryknął jak
prawdziwy zwierz. Ledwo można było domacać
się jego chudych członków pod fałdami ol-
brzymiego płaszcza z grubej włochatej wełny, pod
którego ciężarem po prostu załamywał się. Jed-
76/107
nakże głos, jaki ze siebie wydobył, miał siłę
brzmienia zupełnie nieoczekiwaną:
Przeklęty statek z tchórzliwą, niemą załogą!
Czemu ci ludzie stąpają na palcach, czemu żaden
z nich nie tupnie nogą, nie otworzy gęby przy
ciągnieniu brasów?
Czyż wśród tej gromady niedołęgów nie zna-
jdzie się ani jeden, który by potrafił siarczyście za-
kląć? A zwracając się wprost do mnie:
Przekradanie siÄ™ do niczego nie prowadzi.
Nie można przemknąć się cichaczem obok takiej
cwanej bestii. Nic nie wskóracie tym sposobem.
Trzeba stanąć mu do oczu śmiało, zuchwale, tak
jak ja to dawniej robiłem. Zdobądzcie się wreszcie
na odwagę! Wziąć się za bary z napastnikiem,
pokazać mu, że drwimy sobie z jego sztuk diabel-
skich, oto jedyny sposób!
Na miłość boską, co pan wygaduje, panie
Burns! krzyknąłem w najwyższej pasji. Po co
pan w takim stanie wyłaził na pokład?
Odwagi, powtarzam, odwagi! Inaczej nie
pokonamy tego zbója!
PopchnÄ…Å‚em go ku burcie.
Trzymaj się pan poręczy rzekłem brutal-
nie.
77/107
Nie wiadomo było, co począć z tym
człowiekiem. Pozostawiłem go losowi kierując się
w stronę steru, skąd dochodziło mnie słabe
wołanie Gambrilla. Oznajmił mi, że górą zrywa się
wiatr; rzeczywiście usłyszałem w tej chwili, het,
wysoko nad naszymi głowami, szczęk łańcuszka w
ożaglowaniu i lekkie łopotanie mokrych płacht.
Nieuchwytne, ostrzegawcze dzwięki rozlegały
się raz po raz wśród śmiertelnej ciszy. Powietrze
wkoło nas pozostawało nieruchome. Wszystkie
opowiadania, które słyszałem kiedykolwiek o
niezwykłych wybrykach wiatru, ożyły teraz w mej
pamięci. Zdarzało się przecież, że wiatr ciągnący
górą druzgotał wierzchołki masztów nie muskając
nawet pokładu, na którym panowała taka cisza, że
zapalona zapałka paliła się równym płomieniem.
Nie widzę wcale górnych żagli, panie kap-
itanie Skarżył się Gambrill roztrzęsionym
głosem.
Wszystko będzie dobrze, nie poruszajcie
tylko steru uspokajałem go sugestywnym
tonem.
Nerwy tego biedaka odmawiały posłuszeńst-
wa. I ze mną nie było lepiej, choć przełomowa
chwila właściwie już nadeszła. Statek ruszył z
miejsca, czego dowodem było dziwne uczucie, że
78/107
pokład usuwa mi się spod nóg. Słyszałem
wyraznie poświst wiatru nad głową i trzeszczenie
górnych rej pod naporem powietrza, mimo iż na-
jlżejszy nawet powiew nie musnął mojej twarzy
zwróconej ku rufie, twarzy niewidomej i zastygłej
jak maska ślepego człowieka.
Nagle silniejszy łopot napełnił nasze uszy, a
ciemność, jak by zbudzona z odrętwienia, otarła
się o nas z bliska, wywołując przejmujące uczucie
chłodu. Zatrzęśliśmy się obaj z zimna w naszych
przemokłych bawełnianych kurtkach. Rzekłem do
Gambrilla:
Wszystko dobrze, bracie. Starajcie siÄ™ tylko
tak manewrować, aby wiatr dmuchał wam prosto
w ciemię. Na ten wysiłek was stać. Nawet dziecko
potrafiłoby kierować statkiem przy tak spokojnej
wodzie.
Ej, zdrowe dziecko, panie kapitanie
odparł z cichym westchnieniem. Mnie zaś oga-
rnęło uczucie głębokiego wstydu. Choroba,
wysysająca bezlitośnie siły całej załogi, pominęła
mnie jednego jak by rozmyślnie po to, by zaos-
trzyć moje wyrzuty sumienia, by wykazać mą
niegodność i cięższym jeszcze uczynić brzemię
odpowiedzialności.
79/107
Statek tymczasem uzyskał gwałtowny pęd,
mimo iż powierzchnia morza pozostała spokojna.
Czułem jego posuwanie się, słyszałem cichy,
tajemniczy szmer rozstępującej się wody. Poza
tym nie odczuwało się ani bocznego, ani
podłużnego kołysania się statku. Ta nieruchomość
wody sprawiała przygnębiające wrażenie, tym
bardziej iż od osiemnastu dni nie widzieliśmy ani
razu rozkołysanego morza. Zauważywszy, iż powi-
etrze nagle się ochłodziło, pomyślałem, że byłby
najwyższy czas zająć się usunięciem Burnsa z
pokładu. Ten człowiek stał się moją zmorą. Od-
nosiłem się do niego jak do szaleńca, po którym
wszystkiego można się spodziewać. Któż mógłby
mi rzeczywiście zaręczyć, że ten wariat nie za-
cznie nagle rzucać się po pokładzie, nie połamie
sobie rąk i nóg lub nie wyskoczy za burtę?
Toteż doznałem niemałej ulgi dostrzegłszy, że
stoi nieruchomo w tym samym miejscu, w którym
zostawiłem go przed chwilą. Uwieszony u burty,
gadał sam ze sobą wydając złowrogie pomruki. To
mnie znów zaniepokoiło. Odezwałem się głosem
jak najnaturalniejszym:
Nie mieliśmy ani razu takiego wiatru, odkąd
opuściliśmy szlaki wodne.
80/107
Bardzo pocieszająca okoliczność mruknął
tonem człowieka przytomnego i zupełnie
świadomego sytuacji. Lecz zaraz dodał:
Już był najwyższy czas, abym zjawił się na
pokładzie. Na to tylko czekałem, na to gromadz-
iłem siły, rozumie pan nareszcie?
Upewniłem go, że rozumiem, starając się przy
tym namówić go, aby udał się na spoczynek do
kabiny.
Do kabiny?! wykrzyknął z najwyższym
oburzeniem. Nie, panie. Przytomnego mnie tam
nie sprowadzicie.
Wesoła perspektywa! Nie wiedziałem już
zgoła, co czynić z tym wariatem, którego na domi-
ar ogarnął szał mówienia. Ciemność nie pozwalała
mi widzieć jego twarzy, ale sam dzwięk głosu
zdradzał szalone podniecenie:
Pan nie wie, jak trzeba postępować, bo
skądże by pan mógł wiedzieć? Te -szepty, to
chodzenie na palcach nie prowadzÄ… do niczego.
Niepodobna przemknąć się niepostrzeżenie koło
tak czujnej i drapieżnej bestii, jaką był ten zbój.
Pan nie słyszał go nigdy mówiącego! Włosy
stawały na głowie... Nie, nie, to wcale nie był wari-
at, a tylko do gruntu zły, do gruntu przewrot-
ny człowiek. Terroryzował ludzi złością. Ja panu
81/107
powiem, co to był za typ: złodziej i morderca,
jeśli nie w czynach swoich, to w zamysłach. Tak!
Złodziej i morderca. Pan może myśli, że zmienił
się po śmierci? Ani trochę! Tacy ludzie nie zmieni-
ają się nigdy. I cóż z tego, że jego trup leży na sto
sążni pod nami, pod 8°20' szerokoÅ›ci północnej?...
On pozostał takim, jakim był...
Burns urwał i prychnął wyzywająco. Ogłus-
zony jego wymową, zauważyłem z rezygnacją, że
wiatr się trochę uciszył. Nieszczęsny maniak wró-
cił do swego tematu:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]