[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ogóle pić. - Poszedł do kuchni i wrzucił opróżnioną przez siebie butelkę do kosza na śmieci. -
To nadzwyczaj wygodna poczekalnia przed podróżą do innego świata.
- Wciąż chciałbym, żebyś się zastanowił nad swoim powrotem do Nowego Jorku.
- Muszę się z nimi spotkać. Wiesz o tym dobrze. Jeśli te obrazy Sheelagh, które przekazała
ci zbroja, są prawdziwe, lepiej będzie, jeśli objawię im się jak najprędzej, zanim sami
postanowią odwiedzić nas ze znacznie mniej przyjacielskim nastawieniem.
- Oni nie wiedzą, że tutaj jesteśmy.
- Mimo wszystkich środków ostrożności, jakie podjąłem, wciąż dręczy mnie przeczucie, że
nas znajdÄ…, Zeebo.
192
- A niech znajdują. Niech przyszłość sama zjawi się po ciebie. Jesteś zbyt niebezpieczny
dla tego świata. - Już nieraz przerabiali ten temat, więc kiedy Zeke napotkał wzrokiem
cierpliwe i nieobecne spojrzenie przyjaciela, zamilkł i pociągnął duży łyk piwa. - Pamiętaj
tylko o jednym - dodał - jesteś mistrzem w prowokowaniu nieprzewidzianych sytuacji. Nie
jesteś ani myślą, ani ciałem. Jesteś wcieloną wolnością. Jesteś światłem.
- Jasne. - Carl unikał wzroku kumpla, spoglądając na promienie życia prześlizgujące się
wśród popielatych cieni.
Przy całych swoich bełkotliwych perorach o świetle i nieskończoności, Zeke był mocno
zakorzeniony w tym świecie, podczas gdy Carl czuł się nierealny jak duch. Nic nie wydawało
mu się bardziej rzeczywiste od jego wspomnień z utraconego życia w Zfjecie. Zbroja
trzymała go całego w swym mocarnym uścisku.
- Czas już na mnie - oznajmił Carl.
- W porządku. - Zeke odprowadził go do rozsuwanych drzwi. Stali przez chwilę razem w
chłodnym powietrzu przesyconym zapachem wzruszonej ziemi. Z miejsca, gdzie stał
magazyn, skiby czarnej zaoranej gleby rozchodziły się we wszystkich kierunkach.
- Rozmawiając z Sheelagh, zachowaj spokój - poradził Zeke. - I bądz gotów na wszelkie
niespodzianki. Obiecujesz?
- Czy nie taisz przede mną jakichś proroczych snów?
- Nie, ale wyczuwam wyrazne zaniepokojenie zbroi. Czwarty wymiar wydaje siÄ™ jakiÅ›
posępny i tajemniczy. Bądz ostrożny.
Carl kiwnął głową i klepnął Zeke'a w ramię.
- W razie kłopotów, trzymaj się blisko lynku. Lanca już przeskanowała twoje molekuły,
więc bez trudu przedostaniesz się przez membranę Pola. Tam nikt cię nie dostanie.
Carl wyszedł na otwartą przestrzeń. Zbroja zajaśniała jak błyskawica i mężczyzna zniknął.
Wieczorem, zjadłszy lasagnę odgrzaną w mikrofalówce i obejrzawszy mecz Lakersów na
gigantycznym telewizorze, Zeke ułożył się na łóżku wodnym pod świetlikiem, przez który
roztaczał się widok na gwiazdziste niebo. Po kilku chwilach głowa opadła mu na bok i uleciał
w zawrotną przestrzeń snu.
193
Zobaczył srebrnobłękitny, zakrzywiony kindżał Ziemi przecinający noc i berylowe iskry
Stalowych Kół I i II, cislunarnych fabryk, połyskujących w pustce rozciągającej się pomiędzy
Ziemią a niesymetrycznym rogalem Księżyca.
Senny lot wyniósł go stromo w górę i nagle jego świadomość niczym lekka mżawka
przesączyła się do przestronnego nowoczesnego mieszkania. W salonie zobaczył Sheelagh i
Carla stojących przed oknem, za którym połyskiwały konstelacje świateł Manhattanu. Na
początku nie słyszał, o czym rozmawiali, a potem już nie potrzebował. Sheelagh zaczęła się
rozbierać, a jej twarz jak z walentynkowej kartki przypominała karnawałową maskę. Włosy
miała dziwacznie natapirowane, a wydatne wargi drżały z podenerwowania. Jeśli nawet coś
ukrywała, Carl nic nie był w stanie zauważyć. Pytał się swojej zbroi, czy nie wyczuwa wokół
śladów wrogich mu psyche. Zbroja nie wykryła niczego.
Niewidzialne widmo Zeke'a zostało nagle otoczone dzwiękiem:
- Kiedyś byłeś we mnie zakochany. - Głos Sheelagh zdawał się dobiegać z pustej muszelki.
Rozpięła pogniecioną bluzkę i wysunęła jedno ramię z rękawa.
- Owszem, ale wtedy nie znałem Evoe - odparł Carl sucho.
Od ciała dziewczyny bił zapach ciepłego deszczu, lecz on nie miał zamiaru ulegać pokusie.
- Daj spokój, Sheelagh. Przyszedłem tu, ponieważ wiem, że mnie sypnęłaś.
Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Nic podobnego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]